
RZYM – Po swoim pierwszym zwycięstwie po powrocie do gry, podczas turnieju Internazionali BNL d’Italia, Petra Kvitová odczuła ulgę – choć nieco ją to też zaskoczyło.
– Trochę dziwne, że pierwsze zwycięstwo przyszło właśnie tutaj – powiedziała po pokonaniu Iriny-Camelii Begu 7:5, 6:1. – Nigdy nie grałam tu swojej najlepszej tenisowej wersji. Ale zdecydowanie lepiej jest wygrać niż przegrać.
Ostatni raz Czeszka wygrała więcej niż jeden mecz z rzędu w Rzymie aż dziesięć lat temu – w 2015 roku, gdy dotarła do ćwierćfinału.
W pierwszych czterech turniejach po powrocie Kvitová przegrała kolejno z Jodie Burrage (Austin), Varvarą Grachevą (Indian Wells), Sofią Kenin (Miami) i Katie Volynets (Madryt) – seria, która sama przyprawia ją o grymas. Mimo to jej powrót był zaskakująco radosny – nawet dla niej samej.
– Byłam w 95% pewna, że już nie wrócę – przyznała. – W Pekinie, w 2023 roku, rozegrałam ostatni turniej przed urlopem macierzyńskim i miałam już dość. Powiedziałam sobie: „Nie dam rady, to koniec”. Postanowiliśmy wtedy spróbować mieć dziecko. Nie mówiłam nic publicznie, bo nie było to pewne na 100%.
Po narodzinach syna Petra w lipcu zeszłego roku, ta 5-procentowa niepewność zaczęła rosnąć. Przez całą ciążę brakowało jej ruchu i aktywności, więc z radością znów sięgnęła po rakietę.
– Kiedy w końcu mogłam coś zrobić, zagrałam trochę w tenisa – i to było niesamowite uczucie – wspomina. – Śmiałam się z radości. Każde uderzenie było płynne. Myślałam: „Wow… to nadal tam jest!”. Może nogi jeszcze nie, ale ręce pamiętają bardzo dobrze.
W meczu z Begu zdołała stracić podanie tylko raz – w pierwszym secie przy stanie 5:4. Odpowiedziała jednak błyskawicznie, wygrywając osiem z dziewięciu kolejnych gemów. Wśród najlepszych zagrań znalazł się spektakularny bekhend po linii – zagrany po desperackiej obronie i lobie.
– Nie jestem jeszcze w takiej formie fizycznej, jak bym chciała – przyznała. – Ale już na treningach widziałam, że moja gra idzie w górę.
Chociaż precyzja uderzeń nadal sprawia jej ogromną radość, Kvitová nie ukrywa, że wszystko inne w życiu zawodowego tenisistki przytłacza ją bardziej niż wcześniej.
– Trzeba codziennie trenować, walczyć, podróżować – powiedziała z westchnieniem. – A to nie są moje ulubione rzeczy… Treningi, siłownia, regeneracja. Myślałam: „O Boże, znowu to wszystko?”
Hotelowe pokoje również wydają się teraz mniejsze, odkąd Petr zaczyna raczkować „wszędzie” i mniej śpi. Petra i jej mąż – a zarazem trener – Jiří Vaněk, wolą teraz wynajmować apartamenty, by ich syn miał więcej przestrzeni i mogli poczuć się jak w domu. Mimo trudności, radość z gry nadal przeważa.
– Będę grać tak długo, jak długo będzie mi to sprawiało przyjemność – powiedziała stanowczo.
W drugiej rundzie Kvitová zmierzy się z rozstawioną z numerem 27 Ons Jabeur. Dotychczasowy bilans spotkań to 4:2 dla Czeszki, choć będzie to ich pierwszy pojedynek na nawierzchni ziemnej.